W naszym cyklu rozmów, w którym prezentujemy osoby z niepełnosprawnościami uzdolnione artystycznie przyszedł czas na Tomasza Gorynię.
Z racji faktu, że ten utalentowany twórca jest osobą niesłyszącą i niemówiącą, wywiadu udzieliła mi jego mama.
Prace Tomka mogłam zobaczyć na wystawie zorganizowanej przez Inkubator Kultury Pireus i od razu zwróciłam na nie uwagę.
Mój wzrok przyciągnęła nie tylko ciekawa technika wykonania obrazów, ale przede wszystkim kontrastowe połączenie kolorów. Tak, jakby autor miał do przekazania „coś więcej” niż tylko słowa.
Jego prace, barwne, ale nieprzesycone, oddawały i mieściły wiele ponad to, co charakterystyczne dla języka. Mama Tomka nazwała sztukę syna sposobem komunikacji i myślę, że trafiła w sedno. Rzeczywistość zamknięta w okrągłych zdaniach i werbalnych przekazach, często traci gdzieś swój autentyzm, spłaszcza się. W dziełach Tomasza, świat nie tylko nabiera koloru, ale również zachowuje prawdę i prostotę. Po prostu jest. I takim widzi go bohater tego tekstu.
Z mamą Tomasza Goryni – Zdzisławą Gorynią rozmawia Martyna Sergiel.
Jak zaczęła się przygoda Pani syna z twórczością artystyczną?
Pasję do malarstwa Tomasz zaczął odkrywać już w okresie szkolnym. Mój syn ukończył Szkołę dla Niesłyszących na Bydgoskiej. Jednakże w czasach nauki aż tak wiele prac nie stworzył. Zainteresowanie malarstwem na dobre rozwinęło się nieco później, kiedy zaczął uczęszczać na Warsztaty Terapii Zajęciowej.
To właśnie po decyzji o zapisaniu syna do WTZ „Przyjaciele” zaczęła się kształtować jego życiowa droga.
W placówce tej znajdowały się różnego typu ciekawe pracownie, oferujące wiele rodzajów aktywności i czynności manualnych. Pierwszą, w której dobrze odnalazł się Tomek była oczywiście pracownia plastyczna – obrazy powstawały tam za pomocą farb czy kredek, stosowano rozmaite techniki twórcze.
Drugą pracownią, w której odbywały się zajęcia była Pracownia Motoryki Małej. Warsztaty prowadziła tam Hanna Herman. Uczyła ona sztuki haftowania, którą Tomasz z resztą bardzo dobrze opanował i haftuje do dzisiaj haftem krzyżykowym.
Co ważniejsze, jego losy i trudy życiowe oddawały prace, które tworzył. Muszę jednak podkreślić, że pomimo tych wymagających doświadczeń, które niewątpliwie wpisane były w jego historię, w twórczości plastycznej przeważała barwna kolorystyka.
Było to dla mnie bardzo istotne, ponieważ syn, jak już wspomniałam jest osobą niesłyszącą i niemówiącą, nie zawsze byłam w stanie dokładnie zgadnąć np. z mimiki twarzy, co Tomek myśli, a wewnętrzny świat (którego odbiciem stawały się przecież malowane obrazy) był nasycony kolorem.
Uwidaczniało się to nawet w pracach krzyżykowych. Gromadziłam wszystkie malunki, które syn przynosił do domu, trzymałam je w teczce – chciałam w ten sposób podkreślić wagę tego, co robi Tomek.
Każdy lubi, żeby otoczenie doceniło wysiłek i wkład włożony w swoją pasję, zauważyło piękno tych dokonań.
Tomek pokazywał światu poprzez swoją twórczość własne emocje i muszę przyznać, że było to dla mnie ważnym komunikatem. W związku z tym, że syn jest osobą głuchoniemą, jego obrazy zyskiwały potencjał ekspresji nie tylko uczuć, ale też słów i dźwięków.
Jego wewnętrzny świat był zatem barwny. Tworzenie działało na Tomka wyciszająco, podczas malowania uspokajał się, nastrój wyładowywał w swoich obrazach.
Muszę koniecznie dodać, że mój syn jest przy tym bardzo aktywny – udziela się w domu, w ogrodzie i lubi chodzić na zakupy.
Uczęszcza też na zajęcia z gotowania. Kiedy chce mi opowiedzieć jaki posiłek dzisiaj przyrządził po prostu bierze kartkę papieru i rysuje. Tak najczęściej się komunikujemy. Częściowo znamy też język migowy, ale głównie porozumiewamy się za pośrednictwem obrazu.
A co Pani syn maluje najchętniej?
Tomek najczęściej maluje przyrodę – kwiaty czy inne elementy krajobrazu. Inspiruje go otoczenie, rzeczy raz zobaczone często stają się przyczynkiem do powstania obrazu. Lubi też fotografować, co z kolei jest kolejnym rodzajem komunikacji…Kiedy Tomek chodzi na spacery, za pośrednictwem zdjęć, pokazuje mi, gdzie był i jak wyglądała jego trasa. To jest też forma przekazu.
Syn zatrzymuje w kadrze niepowtarzalne momenty, często fotografuje też rośliny, które sam zasadził. Pozwala to jemu obserwować ich wzrost i rozkwitanie. Często chodzimy do Palmiarni – Tomek bardzo chętnie obserwuje tamtejsze okazy, szczególnie, kiedy za oknami szaro i ponuro, zieleń działa na niego kojąco. Jak zresztą chyba na większość z nas.
Jak z perspektywy mamy syna z niepełnosprawnością ocenia Pani korzyści płynące z jego uczestnictwa w Warsztatach Terapii Zajęciowej?
Przede wszystkim udział w takich warsztatach pobudza zmysły i rozwija. Uważam, że ta korzyść jest najbardziej wartościowa. Zależy mi na tym, żeby syn uczestniczył w ciekawych aktywnościach, które go zaangażują i będą dla niego interesujące. Co można tutaj dodać, to fakt, że ze swojej strony Tomek również lubi, jak dużo się dzieje i z chęcią chwyta się nowych zadań.
Oprócz tego, że maluje, chętnie uprawia także sport. Pływa i gra w bowling – najpopularniejszą odmianę kręgli. Ma wiele medali, które są poświadczeniem jego sukcesów.
Jako mama, miałam świadomość tego, że osobie z niepełnosprawnością życie wiele zabrało, więc starałam się zrekompensować mu wspomniany brak.
Zapisywałam syna na wszystkie możliwe zajęcia, żeby aktywnie zorganizować czas. Tomek mógł wówczas mieć kolorowe życie i pokazywać światu, że jest wśród nas. Po prostu. Mój syn nie ma kompleksów z powodu swojej niepełnosprawności, chociaż bardzo się tego obawiałam. Zdaje się on akcentować swoją obecność: „Patrzcie: oto jestem”!
Jako mama syna z niepełnosprawnością chciałabym skorzystać z okazji, by namówić rodziców niepełnosprawnych dzieci, żeby aktywizowali i zachęcali synów czy córki do jak najczęstszego wychodzenia z domów.
Warto również podkreślić, że Tomek jest bardzo zaradny. Sam podejmuje wiele czynności gospodarczych w domu, potrafi o siebie zadbać.
Nigdy nie zauważyłam, by okazywał otoczeniu, że z racji swojej niepełnosprawności chce być wyręczany.
Raczej sam działał i próbował rzeczy na własną rękę. Taką zasadę starałam się wpoić mu jako mama. Zawsze chciałam dawać mu możliwość samodzielnego wyboru – pokazywałam mu pewne możliwości, ale to on zawsze decydował.
Kiedy jeździliśmy na różne turnusy syn był zawsze chętny, by w razie czego pomagać słabszym, tego go nauczyłam i w taki też sposób, dzięki włączeniu do grupy na różnych wycieczkach i warsztatach, aktywizował się społecznie, działał.
Wszystko to, o czym mówię teraz mogło się jednak udać dzięki decyzji o zapisaniu syna do WTZ „Przyjaciele” – tam jego praca nad sobą się rozpoczęła, ponieważ były do tej aktywizacji społecznej korzystne warunki.
Wraz z malarstwem uaktywniły się inne pasje i za tym szła zawsze otwartość na świat i ludzi, działanie na rzecz siebie oraz innych.
Gdyby nie udział syna w warsztatach, nie byłoby tych wszystkich innych aktywności, które sprowokowało i pociągnęło za sobą malarstwo. To od niego się zaczęło i to ono wydobyło z mojego syna potencjał społeczny i radość życia.
Zawsze powtarzam, że należy próbować iść naprzód metodą prób i błędów, czy małych kroków na takim poziomie na jakim jest to osiągalne i czerpać z tego satysfakcję. Małymi krokami zmierzać do celu.
Dziękuję za inspirujący wywiad i życzę dalszej pomyślności w podejmowanych działaniach.
Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018 – 2030.