Anna Ślebioda jest działaczką społeczną z niepełnosprawnością. Studiowała lingwistykę i zawodowo zajmuje się tłumaczeniami. Kończy pisać doktorat oraz prowadzi bloga feministkaducha.pl. Z Anną rozmawiam o aktywności, która stała się dla niej sposobem na życie.
Martyna Sergiel: Jesteś bardzo aktywna. Czy mogłabyś przybliżyć naszym Czytelnikom podstawy swojej działalności?
Anna Ślebioda: Trochę tego jest. Niedawno otworzyłam na przykład własną działalność. W skrócie to przedsięwzięcie obejmuje edukację w zakresie zwiększania poziomu empatii wobec osób z niepełnosprawnościami.
Zajmuję się także profesjonalnymi tłumaczeniami i pisaniem tekstów, kontynuuję wciąż pracę naukową. Udzielam się też zawodowo. Działam na rzecz Centrum Edukacyjno-Terapeutycznego Spektrum Autyzmu.pl.
Prywatnie kończę doktorat, traktujący o kobiecości w niepełnosprawności. Nie ukrywam, że pandemia trochę pokrzyżowała mi szyki w tym wymiarze, przedłużając cały proces.
Wiadomo, że trzeba też myśleć o sobie, nieustannie rehabilituję więc swoje ciało, to ważny element codzienności. Z projektów typowo społecznych mogę dodać, iż działam na rzecz udostępnienia i dostosowania kościoła Franciszkanów przy placu Bernardyńskim w Poznaniu do potrzeb osób z niepełnosprawnością ruchową.
Aniu, czy jesteś w stanie wskazać jakiś moment przełomowy w ciągu swojego życia, który zmobilizował Cię do tak szerokiej aktywności na rzecz innych?
Zawsze, odkąd pamiętam działanie było mi bliskie. Wystarczy powiedzieć, że kiedy zachorowałam moja mama założyła stowarzyszenie dla dzieci z niepełnosprawnością. Początkowo ograniczona fizyczność, później własne przekonania uniemożliwiały mi działanie na szerszą skalę. Niemniej jednak, kiedy już mogłam się uniezależnić i podejmować aktywność społeczną na własny rachunek, sprawy ruszyły do przodu i się zaczęło…
Co byś doradziła osobom z niepełnosprawnościami, które poprzez niewielką wiarę we własne możliwości nie podejmują działań? Jak twoim zdaniem można zacząć wychodzić do świata i się przełamać, by aktywnie żyć?
To wszystko nie było takie proste. Sam fakt, że byłam w zasięgu społecznej aktywności, przez wzgląd na pracę mojej mamy nie powodował przecież, że automatycznie zaczęłam się udzielać. Również miałam momenty zastoju, to dość naturalne i prawdziwe.
Chodzi bardziej o to, że ja zawsze chciałam być aktywna, pomimo chwil zwątpienia. Motywował mnie ruch w przód, życie mnie napędzało. Wbrew pozorom pomogło mi pewne utknięcie w punkcie krytycznym, czy jakby to ująć przeżycie „kryzysu”.
Wtedy, odbijając się od granicy, czując, że muszę to przerwać, zrozumiałam jednocześnie na jak wiele mnie stać.
Trudno mi natomiast radzić i wypowiadać się w imieniu każdego, bo ludzie są różni, trzeba znaleźć samemu swoją indywidualną ścieżkę.
Z drugiej strony, czym mogę się podzielić, to takim swoim spostrzeżeniem, iż nie powinno się od nikogo wymagać, żeby odgadnął nasze potrzeby np. wyjścia do ludzi, pierwszy krok musimy wykonać samodzielnie, dając znać „jestem tutaj”…
Bez tego nic nie ma szansy wydarzyć się samoistnie, w zamknięciu. Relacje i kontakt są potrzebne każdemu, bez wyjątku. Dlatego należy się przełamać i zrobić ruch jako pierwszy.
A co Ci daje Ci twoja szeroka aktywność?
Na pewno poczucie sprawczości i wrażenie, że jestem potrzebna, mogę się spełniać. Pozytywne jest też obserwowanie tego, że mam w sobie siłę, by coś zmienić. Czasami wystarczy miły gest przytulenia ze strony przedszkolaka, wówczas robi się jakoś lekko na sercu, zwłaszcza jeżeli takie zachowania nie leżą na co dzień w naturze dziecka.
Zawsze czytam dzieciom jakąś bajkę w przedszkolu. Pewnego razu przybliżyłam im historię dzięciołka, który nie latał i miał problem ze skrzydełkami.
Zapytałam się wówczas maluchom czym ja różnie się od tego ptaka? Automatycznie uznając, że przedszkolaki wskażą na moje ograniczenia w poruszaniu się, a one chórem odpowiedziały: „Pani nie ma dzioba”.
Bardzo to było pozytywne i świadczyło o tym, że dzieciaki nie klasyfikują ludzi i nie rejestrują różnic. Dla nich liczy się fakt, że jesteś człowiekiem. My, niepełnosprawni niekiedy robimy z tego większy problem, za mocno się na tym koncentrując na własnych ograniczeniach…
Czy masz jeszcze jakieś marzenia, które chciałabyś zrealizować?
Na pewno są to cele naukowe. Chciałabym już obronić doktorat i podjąć pracę na uczelni.
Cały czas też walczę o odstawienie balkonika, zobaczymy jak to się potoczy. Nie będę też ukrywać, że mam świadomość, iż w kwestii swojej sprawności poczyniłam ogromne postępy, bo z osoby niechodzącej, osiągnęłam, dzięki dużej pracy poziom poruszania się o balkoniku, prawie samodzielnie.
Czekam też na operację nerwu twarzowego. A z innych marzeń, to zobaczymy co przyniesie życie. Każdy chciałby, żeby los mu sprzyjał, ale co z tego wyjdzie, zdecyduje już rzeczywistość. Patrzę z nadzieją w przyszłość.
Działanie sprawia, że wysyłam ludziom duże pokłady energii, która nie trafia w próżnię, ale wraca do mnie ze zdwojoną siłą. Znajomi zwracają się do mnie i zdarza się, że w rozmowach dziękują za to, co robię. To są momenty, które sprawiają, że się nie zatrzymuję, tylko działam dalej.
Gratuluję Tobie siły i determinacji. Życzę dalszych sukcesów.
Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018 – 2030