Wojtka Daszkiewicza poznałam całkiem niedawno, jednak o jego pracach słyszałam już od dłuższego czasu.
Wojtek nie słyszy i nie mówi, w związku z czym inaczej odbiera świat. Główną rolę w percepcji odgrywa u niego wzrok. Sformułowanie „myśli obrazami” nabiera w przypadku tego artysty zatem całkiem innego wymiaru.
Jego dzieła biorą się z wyobraźni, natomiast stając się żywą i namacalną materią, przekształcają się w coś w rodzaju przekazu, alfabetu czy pisma.
Wypływając z umysłu, okazują się pewną nicią porozumienia, przepustką do kontaktu ze światem.
Na pewno jego życie, w dużej mierze pogrążone w ciszy, nie szczędziło mu przeszkód czy barier. Począwszy od ograniczeń ruchowych po utratę jednego z pięciu zmysłów aż po inne zmagania, które wiadome są tylko jemu, nie zamierzał oddawać swoich „małych” bitew walkowerem.
Podążając za intuicją czy nawet powiedziałabym „szóstym zmysłem” opracował sposób komunikowania się ze światem. Nie poddał się, odnalazł swoją drogę. Mama Wojtka nazywa syna wojownikiem i ze wzruszeniem opowiada, jak walczy z całym światem. Czy musi?
Myślę, że on dawno już wygrał, nigdy nie dając za wygraną.
Z Ewą Daszkiewicz – mamą Wojtka Daszkiewicza rozmawia Martyna Sergiel.
Jak zaczęła się pasja Pani syna do malarstwa?
Muszę przyznać, że szukałam jakiegoś zajęcia dla syna, które mogłoby pomóc mi go wyciszyć. Był dzieckiem bardzo żywiołowym i ciekawskim. Wszystko go interesowało, posiadał dużo niespożytkowanej energii.
Miałam na myśli jakąś aktywność, która by jednocześnie niwelowała jego przyzwyczajenia – syna charakteryzował lęk przed ewentualnym ubrudzeniem się. Zawsze chciał mieć czyste ręce, przesadnie lubił porządek.
Wojtek wiele musiał doświadczyć już od małego dziecka, dlatego teraz jestem dumna, że udało mu się zajść tak daleko. To wymagało wysiłku, a on dzielnie parł naprzód, pokonując przeszkody na swojej drodze.
Mój syn jest spod znaku panny, natomiast myślę, że bardziej pasuje do niego hasło: wojownik. Gdyby tylko istniał taki znak zodiaku, świetnie oddawałby on to, że życie Wojtka to nieustająca walka z przeciwnościami losu.
Małymi krokami Wojtek zmierzał do celu. Walczył już od pierwszych dni na tym świecie, znajdując się na granicy życia i śmierci jako maleńki niemowlak. Następnie toczył zmagania o swoją przestrzeń w obecnej rzeczywistości już jako nastolatek, a później dorosły mężczyzna.
Lata rehabilitacji opłaciły się – na tę chwilę nie ma śladu po dawnych ograniczeniach ruchowych. Robiliśmy, co było w naszej mocy, począwszy od uczciwych ćwiczeń, a skończywszy na akupunkturze.
Wojtek ma dużo zainteresowań, pasjonuje go przede wszystkim otaczająca rzeczywistość. Dzieje się tak pewnie też z uwagi na to, że syn nie słyszy, więc zupełnie inaczej odbiera świat – wzrokiem i dotykiem.
Wobec tego, pojawiła się w mojej głowie myśl, że malarstwo pomoże mu wyrazić siebie, a przy okazji wyciszy pewne emocje i ponadto – co też nie jest przecież bez znaczenia – pozwoli mu się porządnie „ubrudzić” i w ten sposób syn zda sobie sprawę, że to nic groźnego i nie taki diabeł straszny…
Następną aktywnością, którą udało mi się w synu zaszczepić była jazda konna. Zaczęło się od hipoterapii, kiedy Wojtek miał zaledwie siedem lat. Następnie różne wyzwania i trudności życiowe wymusiły przerwę, jednak po długim czasie, syn powrócił do jazdy konnej już jako dorosły człowiek. Do teraz lubi konie i sport, jakim jest jeździectwo.
Co można tutaj dodać, to fakt, że Wojtek uczęszcza również na zajęcia z hortiterapii (ogrodoterapii) – metody terapii wykorzystującej rośliny i ich uprawianie do pracy z ludźmi na przykład z niepełnosprawnościami.
W sytuacji, w której mamy niektórych dzieci gniewają się na nie, kiedy wejdą na przykład w zabłoconą kałużę, tak ja naprawdę marzyłam o tym, by syn nie posiadał uprzedzeń i obaw przed ubrudzeniem się.
Warto dodać przy tym, że Wojtek, w związku z tym, że jest głuchoniemy powinien używać języka migowego, natomiast nie bardzo chce to robić w miejscach publicznych.
Doszłam nawet do wniosku, że po prostu nie lubi się odróżniać, czuć się „innym” czy przykuwać uwagę obcych spojrzeń.
Nie mogłam mieć zatem pełnej świadomości, jakie kierują nim uczucia i co „myśli” w danym momencie – kiedy jest szczęśliwy, a kiedy przeważają w jego głowie inne odczucia. Nie zawsze przecież wszystkie refleksje idzie odczytać z mimiki twarzy. Wiadomo.
Jego prace, były zatem dla mnie jako mamy, odzwierciedleniem jego wewnętrznego świata i zmieniających się nastrojów. Była to bardzo dynamiczna ekspresja, czy nawet powiedziałabym „barwna manifestacja”. Przykładowo Wojtek stworzył bardzo kolorowy obraz, ale na koniec demonstracyjnie pokrył go czarną farbą. Była to dla mnie wskazówka płynnie zmieniających się emocji.
Oczywiście, być może nie jest to tak jednoznaczne, jednak trzeba wskazać, że świetnie oddaje pewną drogę interpretacji, którą mogę podążać. Powiedzmy – kierunek.
Kolory dla mnie u Wojtka symbolizują szczęście, a ciemny odcień barw – to znak, że przychodzą chwile bezradności w tej wymagającej dla niego rzeczywistości.
Syn, co należy tutaj koniecznie zaznaczyć ma trudniej, przez wzgląd na będącą wyzwaniem przeszłość i bariery, wynikające z niepełnosprawności, choćby komunikacyjne.
I tutaj właśnie z pomocą przychodzi twórczość, która pomaga mu wyrazić siebie i wyładować emocje, jest jakby ich istotnym przekaźnikiem, czy mówiąc bardziej plastycznym językiem – odzwierciedleniem, lustrem.
Tak jak dla pisarza podobną materią jest język, dla rzemieślnika tworzywo, tak dla Wojtka obraz jest jak lustro, przejście do jego wewnętrznej rzeczywistości. Mówi się tak często w przenośni, ale przy przeciwnościach, jakie napotyka syn, te słowa zyskują bardziej dosłowne znaczenie. Obrazy odzwierciedlają jego świat.
Trzecim argumentem było dla mnie sprawienie, by dowartościować syna i sprawić, żeby poczuł się ważny, potrzebny. Z uwagi na swoje ograniczone możliwości porozumienia się, wydawał mi się samotny. Trudniej mu nawiązywać znajomości, a malarstwo pozwala pożytecznie wykorzystać czas i zająć myśli czymś konstruktywnym.
Wojtek jest indywidualistą, chociaż ma troje rodzeństwa i świetnie się wśród nich odnajduje. W całej rodzinie traktowaliśmy go normalnie i może dlatego tak komfortowo czuje się wśród nas.
Muszę dodać, że Wojtek urodził się słyszący, dopiero później zupełne utracił ten zmysł.
Podobno jest tak, że kiedy dziecko żyje długi czas w świecie ciszy, przyzwyczaja się do tego i trudniej jest mu przyswajać dźwięki, gdy nosi na przykład aparat słuchowy. Hałasy drażnią i siłą rzeczy ucieka w tą wygodną milczącą strefę. Przystosowanie do dźwięku jest bardzo trudne, kiedy przez większą część życia tkwiło się w rzeczywistości, która nie zna żadnych odgłosów.
Kiedy go obserwuję, mam wrażenie, że życie nie szczędziło mu trudności, wysoko postawiło poprzeczkę, jednak on mimo to, małymi krokami zmierzał do celu, szedł do przodu.
Całe życie się z czymś zmaga, ale odrabia lekcje i wyciąga wnioski, nie poddaje się.
Poprzez to, że maluje czy jeździ konno, pokonuje swoje problemy, walczy niekiedy ze złym nastawieniem czy nawykami psychiki, krok po kroku.
Nieraz myślałam, że jego prace są dziełem przypadku, z czasem zrozumiałam, że te obrazy zawsze skrywają jakiś cel.
Oczywiście, nie jestem w stanie tego celu w stu procentach rozszyfrować, jest on wiadomy jedynie autorowi, to on najlepiej wie, co nim w danym momencie kieruje.
Trzeba też dodać, że dzięki czynności malowania Wojtek potrafi się bardzo skoncentrować na tym, co robi. Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby spędził trzy godziny poświęcając się wybranej aktywności, to przyszło z czasem, dzięki warsztatom plastycznym w Galerii Tak. Był tak zaangażowany, że złościł się, kiedy się przerywało jego pracę. Nie chciał wracać do domu.
Wynika z tego, że Wojtek nie tylko komunikuje się za pośrednictwem swoich obrazów ze światem, ale w dużej mierze pozwala mu to wyładować piętrzące się w głowie emocje…
Tak… Wojtek może niekiedy namalować przykładowo dom utrzymany w ciemnej tonacji, ale zawsze rozświetlać będzie ten obraz jakiś jasny motyw, przypuśćmy słońce. Myślę, że na chwilę obecną mogę uznać, że syn jest szczęśliwy…
Pani to szczęście dostrzega w jego obrazach?
Tak, ale nie wyłącznie w obrazach. One są podpowiedzią, jednak dużą rolę odgrywa tutaj też mimika, wyraz twarzy, ogólne zadowolenie.
Sam Wojtek również jest bardzo wyczulony na ekspresję twarzy. Wystarczy, że mam gorszy dzień, na przykład z powodu złej kondycji fizycznej, wówczas nastrój syna również diametralnie się zmienia, moje emocje na niego wpływają. Wiedząc o tym, staram się być zawsze uśmiechnięta, ale wiadomo w życiu jest różnie, okoliczności i ludzkie nastroje są zmienne.
Jak Pani myśli, co teraz jest celem Wojtka? Czy Waszym wspólnym?
On już osiągnął to, co sobie założył. Wojtek potrafi sam wyznaczać sobie cele, jest w tym bardzo wytrwały i konsekwentny. Taką determinację posiadał już od dziecka.
Pewne kompetencje czy czynności siłą rzeczy przyswajał dłużej, ale nie poprzestawał, dopóki się na dobre nie nauczył.
Chociażby jazda konna sama w sobie jest bardzo wymagająca, a co dopiero, kiedy się nie słyszy.
Nie wiedzieliśmy – jego trener i ja, jak pomóc Wojtkowi… W końcu rozwiązanie przyszło samo. Zdecydowaliśmy, że syn będzie podążał za innym jeźdźcem. I tak – Wojtek bardzo dobrze opanował tę, przecież wcale niełatwą, sztukę.
Można powiedzieć, że syn odnalazł swoje miejsce w świecie poprzez różnorodne zainteresowania. Kiedyś ja opiekowałam się nim – teraz sytuacja się odwróciła i to Wojtek opiekuje się mną. Mogę na nim polegać.
Co najchętniej maluje Pani syn?
To jest trudne pytanie, bo jego obrazy podyktowane są okolicznościami i rzeczywistością. Inspiruje go świat. Żaden obraz nie jest przypadkowy. Nieraz efekt końcowy potrafi nas jednak zaskoczyć, jest nieoczywisty.
Czy widzi Pani dzięki uczestnictwu w warsztatach plastycznych postępy w rozwoju syna i niwelowanie skutków jego niepełnosprawności?
Cały czas to obserwuję. Zależało mi na tym, by aktywizować go społecznie. Warsztaty nauczyły go wielu kompetencji, wzmocniły też cechy, które już posiadał, takie, jak: obowiązkowość i wytrwałość.
Z pewnością zajęcia w Galerii uruchomiły też procesy poznawcze. Syn musiał sobie na swój sposób poradzić, nawet jeśli początkowo miał trudność w porozumiewaniu się z innymi, nie było innej drogi niż próbować i poszukiwać rozwiązania.
To, co sobie zakładałam, udało się nam wspólnie zrealizować, małymi krokami doszliśmy do celu. Udało się!
Dziękuję za rozmowę i życzę pomyślności.
Autorem zdjęcia w nagłówku jest Zbyszek Wdowiński – wolontariusz Galerii Tak.
Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018 – 2030.