Przejdź do treści

„Wczesne życie”. Małgorzata Nocuń o problemie wcześniactwa

Zdjęcie, okładka książki „Wczesne życie” Małgorzaty Nocuń

Niedawno miałam okazję przeczytać książkę „Wczesne życie” autorstwa polskiej dziennikarki Małgorzaty Nocuń, która ukazała się w 2020 roku nakładem Wydawnictwa Czarnego. Chciałabym Wam, drodzy Czytelnicy, opowiedzieć o niej i podzielić się refleksjami na jej temat.

Według statystyk w Polsce jeden na dziesięć noworodków przychodzi na świat przed ukończeniem 37. tygodnia ciąży. Określany jest zatem jako dziecko urodzone przedwcześnie. Dzięki ogromnemu postępowi, jaki dokonał się w medycynie i rozwojowi neonatologii, lekarze są w stanie uratować wcześniaki, które jeszcze przed dwudziestu laty nie miały szans na przeżycie. Medycy czasem ratują dziś dzieci urodzone w 22. tygodniu ciąży i ważące poniżej 500 gramów. Jednak pomimo stale dokonującego się progresu w dziedzinie medycyny, oraz wdrażania coraz skuteczniejszych metod leczenia nie każdy wcześniak może zostać uratowany. Noworodki, które przeżyją, mogą w pełni korzystać z życia. Mogą też być obciążone różnego rodzaju schorzeniami, a ich życie będzie pasmem cierpień.

Główna bohaterka książki, a zarazem jej narratorka, M., wraz ze swoim partnerem, A., spodziewają się dziecka. Termin porodu wyznaczony jest na początek listopada. Wiedzą, że na świat przyjdzie chłopiec. Julian lub Henryk-jeszcze nie ustalili, jak ich syn ostatecznie będzie miał na imię. Do rozwiązania zostało przecież jeszcze dwa i pół miesiąca. M. przygotowuje się do spędzenia ostatnich miesięcy ciąży, które przypadną na okres jesienny-wrzesień, październik i tych kilka dni listopada.  Plan jest prosty- syn M.i A. ma urodzić się siłami natury, a po kilku dniach trafić z rodzicami do domu. Wszystko przebiega zgodnie z planem. M. pracuje, zajmuje się domem, czas wolny poświęca na lekturę.  Jest 24 sierpnia 2017 roku. Organizm M. od tygodnia wysyła niepokojące sygnały. Młoda, niespełna trzydziestosiedmioletnia kobieta odczuwa ból w okolicy żeber, skarży się też na opuchliznę kończyn dolnych oraz trudności w oddychaniu. Ma też podwyższone ciśnienie krwi. To stan przedrzucawkowy, zwany też zatruciem ciążowym lub gestozą. M. trafia do krakowskiego szpitala uniwersyteckiego. Lekarze wykonują ciężarnej badanie KTG, rejestrujące zapis czynności serca płodu. Odtąd sprawy toczą się błyskawicznie.  Aparatura pokazuje spadek tętna nienarodzonego dziecka M. Zagrażająca zamartwica płodu. Po chwili M. otrzymuje leki sterydowe mające wspomóc rozwój płuc synka. Szybka zmiana odzieży i założenie cewnika. Ciężarna kobieta nie wie, co się dzieje. Po przewiezieniu na salę operacyjną M. zostaje znieczulona. O godzinie 22.09  w 29 tygodniu ciąży drogą cesarskiego cięcia na świat przychodzi Julek. Waży 1080 gramów i mierzy 36 centymetrów. Otrzymuje 5 punktów w dziesięciostopniowej skali Apgar. Zaraz po wydobyciu z łona matki trafia do inkubatora, w którym przewieziony zostaje na Oddział Intensywnej Terapii Noworodka. Nie ma kontaktu skóra do skóry. Nie ma łez radości, jakie zwykle towarzyszą narodzinom. W życiu M. rozpoczyna się trwający 58 dni szpitalny koszmar.

Ukrywającą się pod inicjałem M. bohaterką książki jest jej autorka, Małgorzata Nocuń. W swej publikacji opisuje losy swojego urodzonego 11 tygodni przed wyznaczonym terminem synka Julka a także innych wcześniaków oraz ich matek, które poznaje podczas dwumiesięcznego pobytu swojego dziecka na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka. Macierzyństwo autorki, tak jak i jej koleżanek poznanych w przestrzeni szpitala, już na starcie dalece odbiega od życia, jakie prowadzą matki maluchów urodzonych w terminie. Nie mogą spędzać całego czasu ze swoimi dziećmi, przytulać ich, kiedy mają na to ochotę, karmić piersią.  Ich pokarm podawany jest maluchom za pomocą sondy. M. może jedynie patrzeć na swego synka, dotknąć go, wkładając rękę przez okienko w inkubatorze lub, gdy pozwolą na to lekarze – kangurować, a także mówić do niego i czytać mu bajki. Ze względu na fakt, że Julek podłączony jest do urządzenia CPAP wspomagającego oddychanie, nie może zobaczyć jego twarzy. Na sali pooperacyjnej, na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka oraz w pokoju laktacyjnym, gdzie kobiety spotykają się, by odciągać pokarm dla swoich pociech Małgorzata Nocuń spotyka wiele matek walczących o życie maluchów. Głównie wcześniaków, choć są w tym gronie także kobiety, które powiły dzieci obarczone ciężkimi wadami wrodzonymi, bądź defektami genetycznymi. Jak Kasia, której synek przyszedł na świat z niezwykle poważną wadą serca, będącą przesłanką do legalnej aborcji czy Kaja, mama Aleksandra urodzonego z zespołem wad genetycznych.

Wertując kolejne strony „Wczesnego życia” czytelnik, śledząc rozmowy świeżo upieczonych matek chorych dzieci poznaje realia szpitalnych oddziałów, na których toczy się walka o życie najmniejszych pacjentów. Dowiaduje się, że wcześniak nie jest tylko „mniejszym noworodkiem”. To istota, której los, z uwagi na niedojrzałość organizmu jest niepewny. Od tego czy przeżyje i czy dalszy jej rozwój przebiegał będzie prawidłowo, decydują siły witalne i przychylność losu.

Wcześniactwo, jak każda przypadłość, ma swoją przyczynę. Powodów przedwczesnego przyjścia na świat dziecka może być wiele. Nierzadko jest to stan przedrzucawkowy, czyli zagrażające życiu nadciśnienie tętnicze indukowane ciążą, jak w przypadku autorki. Innymi powikłaniami ciążowymi prowadzącymi do przedwczesnego porodu są skracająca się szyjka macicy, małowodzie, łożysko przodujące czy przedwczesne odejście wód płodowych. Tych komplikacji doświadczyły kobiety poznane przez Małgorzatę Nocuń podczas walki o życie jej synka. Powikłania zdecydowały o tym, że ich dzieci urodziły się za wcześnie. Nieprawidłowości okresu ciążowego, wskutek których następuje przedwczesny poród towarzyszą często ciążom mnogim. U Mikołaja i Błażeja, synów Joanny, rozpoznano zespół transfuzji międzypłodowej, charakteryzujący się podkradaniem krwi jednemu płodowi przez drugi. Stan ten groził wewnątrzmaciczną śmiercią obu bliźniaków. Nieodzowny był ryzykowny zabieg rozdzielenia systemów krążenia chłopców. Obaj bracia przeżyli, lecz urodzili się w 29. tygodniu ciąży po przedwczesnym odejściu wód płodowych.

Po przedwczesnym porodzie towarzyszą matkom negatywne emocje, z którymi przez długi czas nie mogą się uporać. Jednym z pierwszych uczuć, jakie pojawia się w momencie narodzin tak kruchej istoty, jest lęk o nowonarodzonego malca. Przyjście na świat kilka miesięcy przed wyznaczonym terminem porodu oznacza dużą niedojrzałość narządów wewnętrznych noworodka, a co za tym idzie – nieprzygotowanie do samodzielnego życia poza organizmem matki. Nie potrafi on, w przeciwieństwie do niemowląt urodzonych o czasie, sam jeść, oddychać czy utrzymać prawidłowej temperatury ciała. W tych wszystkich czynnościach w początkowym okresie życia wspomaga go specjalistyczna aparatura. Wcześniakowi grożą poza tym liczne komplikacje zdrowotne, mogące zakończyć się nawet jego śmiercią.  Nocuń zdaje sobie sprawę, z faktu, że jej synek może w przyszłości być upośledzony, przykuty do wózka inwalidzkiego. Pojawia się też poczucie winy za ogrom cierpienia, jakie musi znieść noworodek leżący samotnie w cieplarce przypominającej przeszkloną klatkę, karmiony wprost do żołądka za pomocą specjalnej rurki i poddawany transfuzjom krwi.  Mama małego Juliana ma to szczęście, że oparcie znajduje w rodzinie, przyjaciołach, części personelu szpitala, w którym chłopiec urodził się i walczy o życie, a także kobietach, którym tak jak jej przyszło zmierzyć się przedwczesnym przyjściem na świat ich pociechy. Pomimo to nie potrafi podnieść się po tym niespodziewanym ciosie. Czuje się winna, zastanawia się, co mogła zrobić, by jej synek przyszedł na świat w terminie. Pragnie uniknąć konfrontacji z sąsiadami i znajomymi. Nie wie, co powiedzieć ludziom, którzy zobaczą ją bez brzucha i bez dziecka. Przebyty zabieg cesarskiego cięcia nie bez znaczenia jest też dla jej kondycji fizycznej. Rana po operacji boli. Młoda matka z trudem się porusza.  W snach prześladuje ją koszmar dopiero co przebytego porodu. W celu uzyskania fachowej pomocy udaje się do psychiatrów. Jednego, potem drugiego. Poczucie winy towarzyszy też innym matkom, których dzieci w krakowskiej klinice walczą o swoje istnienie. Zosia miała łożysko przodujące. Groziło to wystąpieniem śmiertelnego krwotoku.  Ginekolog kazał uważać. Ale jak tu się oszczędzać mając na głowie rodzinę i gospodarstwo?

Pomieszczenie, jakim jest pokój laktacyjny to miejsce specyficzne. Tu matki wcześniaków nie tylko odciągają dla swoich dzieci życiodajne mleko, lecz udzielają sobie nawzajem duchowego wsparcia. Dzielą się historiami z przeszłości, także dotyczącymi narodzin dzieci chorych. Siostra Dominiki przyszła na świat z wadą genetyczną. Z kolei babcia Małgorzaty Nocuń w 1945 roku urodziła trojaczki będące wcześniakami z niską masą urodzeniową. Zarówno siostra Dominiki, jak i trojaczki, które powiła babcia autorki publikacji, umarły. Kilkadziesiąt lat temu medycyna nie była zaawansowana na tyle, by tak obciążone maleństwa mogły dostać szansę na życie. Opowiadają o stosowanych przez siebie metodach na pobudzenie laktacji, rozmawiają o stanie zdrowia swoich pociech a także zastanawiają się, jak będzie przebiegało ich życie po przybyciu dziecka do domu. Co stanie się, jeśli spełni się najczarniejszy scenariusz i dziecko okaże się być dotknięte ciężką niepełnosprawnością?  Matki z pokoju laktacyjnego chwytają się więc nadziei. Słuchają opowieści o wcześniakach, którym udało się wygrać batalię o życie i jego dobrą jakość. Krzepiącą opowieścią jest historia pierwszego syna Ani, Bartka, którego do drugiego roku był dzieckiem bez kontaktu. Gdyby wtedy powiedziano Ani, że jej syn będzie cieszył się dobrym zdrowiem, uznałaby to za nieśmieszny żart. Cztery lata później Bartek był pełnym energii chłopcem niczym nieróżniącym się od rówieśników. Historii z happy endem matki szukają też na stronach i forach internetowych poświęconych maluchom, które zawitały na świecie wcześniej niż powinny.

Lęk o malucha towarzyszy rodzicom przez cały okres jego pobytu na oddziale.  Matki mają opory przed przytuleniem noworodka w obawie, że wyrządzą mu jeszcze większą krzywdę. Boją się też zarazić malca drobnoustrojami, które dla tak niedojrzałego organizmu mogłyby okazać się zabójcze. Wcześniaki w szpitalu spędzają wiele tygodni, miesięcy, czasem nawet rok. Bywa, że murów lecznicy nie opuszczają nigdy. Tuż po narodzinach dziecka lekarze nie mogą zagwarantować rodzicom, że ich pociecha przeżyje. Opieka nad tak kruchą istotą przypomina balansowanie po linie nad przepaścią. Na oddziale, na którym przebywają przedwcześnie urodzone niemowlęta, śmierć kpi z rokowań i lekarskich diagnoz. Stan dziecka może ulec zmianie z minuty na minutę. Zdarza się, że lekarzom uda się uratować życie malucha, którego stan określany jest jako nierokujący na poprawę. Bywa też, iż u wcześniaka, o którego stanie zdrowia lekarze, na tyle, na ile pozwalała im sytuacja wypowiadają się pozytywnie, następuje nagłe pogorszenie. Maluch odchodzi.  Bywa, że śmierć dziecka przychodzi nagle. Zdarzają się też sytuacje, gdy agonia trwa kilka dni. Personel pozwala rodzicom pożegnać się z dzieckiem. Pożegnanie następuje przy inkubatorze obstawionym parawanem.  Po śmierci malucha urządzenie z jego ciałem przykrywane jest pieluchą i wywożone z sali.  Autorka „Wczesnego życia” przeżywa chwile grozy, gdy u Julka pada podejrzenie sepsy. Obawia się, że straci swe długo wyczekiwane dziecko. Podobnie jak Bogusia, rodzice Poli urodzonej na tym samym etapie ciąży co Julian czy Ania, której po śmierci Lenki została tylko jedna z bliźniaczek. Ignaś, syn Krystyny w 10 dobie życia doznał wylewu dokomorowego czwartego stopnia, penetrującego do tkanki mózgu. Lekarze przygotowywali młodą mamę na najgorsze. Ignacy postanowił jednak żyć. Tak samo było z Filipem, jednym z bliźniąt urodzonych przez Kingę.

Wylewy dokomorowe i zmiany leukomalacyjne to jedne z najczęstszych powikłań wcześniaczych. Powodują uszkodzenie mózgu dziecka kończące się nierzadko jego ciężkim kalectwem. Innymi komplikacjami wcześniactwa są dysplazja oskrzelowo- płucna, martwicze zapalenie jelit skutkujące ich perforacją, wodogłowie pokrwotoczne czy retinopatia wcześniacza, która w piątym stopniu zaawansowania prowadzić może do całkowitej utraty wzroku. Dzieci dotknięte tymi komplikacjami poddawane są często licznym interwencjom chirurgicznym.  Jak Filip, Milenka, Dominika, Amelka, czy zmarły synek Bogusi.

O matkach dzieci chorych mówi się: bohaterki. Nie ma w tym zbyt wiele przesady zważywszy na trudy, z jakimi musi zmierzyć się matka walcząca o jakość życia wcześniaka. Autorka publikacji towarzysząca swojemu synkowi podczas pobytu na Oddziale Intensywnej Terapii, pracująca zawodowo, jako korespondentka z Ukrainy, Białorusi i Armenii, będącymi niejednokrotnie punktami zapalnymi na mapie Europy, porównuje się do żołnierki walczącej na wojnie. Wojnie, która może być zarówno wygraną, jak i przegraną. Wychowanie dziecka obciążonego trwałym kalectwem wymaga wyrzeczeń, pokory i nadludzkiego wysiłku.  Nocuń uświadamia czytelnikowi, iż nie każdy rodzic jest w stanie sprostać obowiązkom, jakie ciążą na rodzicach dziecka niepełnosprawnego. Natalia, która straciła pierwsze przedwcześnie urodzone dziecko cieszy się, że jej  synek przyszedł na świat żywy. Odwiedza go regularnie. Radość nie trwa jednak długo. USG przezciemiączkowe wykazuje zmiany leukomalacyjne w mózgu chłopca. Statystyki są bezlitosne. Większość dzieci dotkniętych leukomalacją jest w różnym stopniu niepełnosprawna. Zdarza się też, że maluchy, które w okresie okołoporodowym doznały uszkodzenia istoty białej mózgu, w późniejszych latach funkcjonują normalnie. Natalia i jej mąż nie chcą już wychowywać syna, który może okazać się  dzieckiem leżącym. Postanawiają zrzec się praw rodzicielskich.

Tymczasem stan Julka ulega systematycznej poprawie. Chłopiec opuszcza inkubator, uczy się jeść z butelki.  Położne uczą młodą mamę wykonywania przy dziecku podstawowych czynności pielęgnacyjnych. Nadchodzi dzień, w którym opuszcza lecznicę.  Strach nie opuszcza jego mamy. Ta boi się, że bez obecności specjalistycznej aparatury i czuwających przez niemal cały czas specjalistów, Julian umrze. Po wypisaniu wcześniaka ze szpitala walka o jego życie nie ustaje. Po dwóch dniach pobytu w domu Julek wraca do szpitala z podwyższoną temperaturą. Lekarze diagnozują u chłopczyka dysplazję oskrzelowo-płucną. Po tygodniowej obserwacji Julek ponownie trafia o domu. Małgorzata Nocuń nie przestaje być żołnierką walczącą o zdrowie i życie syna. Systematycznie stawia się z nim na lekarskie kontrole.  Z kolei Krystynie, gdy jej synek otrzymał wypis ze szpitala mówiono wprost: wyjście do domu nie oznacza przeżycia. Mały Ignacy obarczony był poważnymi problemami zdrowotnymi. Według medyków mógł odejść w każdej chwili.

Niepełnosprawność dziecka urodzonego przed czasem jest kolejną kwestią podejmowaną przez autorkę. Z Julkiem los obszedł się łaskawie. Ominęły go zabiegi operacyjne. Jako dwulatek jest zdrowo rozwijającym się chłopcem Chodzi, zaczyna łączyć słowa w zdania. Nie można  powiedzieć tego o Milence, córce Anety, urodzonej w 24. tygodniu ciąży z wagą 580 gramów. U dziewczynki zdiagnozowano czterokończynowe porażenie mózgowe, upośledzenie psychoruchowe oraz padaczkę. Jest dzieckiem leżącym, matka karmi ją co cztery godziny z butelki. Niepełnosprawny jest też synek Sylwii, syn Marii oraz córka Ani. Ignaś, syn Krystyny, z powodu doznanych wylewów dokomorowych miał nie przeżyć. Postanowił jednak wyrwać się ze szponów śmierci. Choć cierpi na porażenie mózgowe, jego stan, biorąc pod uwagę uszkodzenia mózgu, jakich doznał ze względu na wspomniane wylewy, jest i tak zaskakująco dobry. Autorka publikacji po opuszczeniu przez Julka lecznicy utrzymuje kontakt z poznanymi tam matkami wcześniaków.  Nawiązuje też znajomości z opiekunami przedwcześnie urodzonych dzieci za pośrednictwem dedykowanych im internetowych forów i zamkniętych grup na portalach społecznościowych. Opieka nad chorymi pociechami jest niejednokrotnie wyczerpująca dla ich rodziców. Maria momentami nie może patrzeć na upośledzonego syna. Mąż Ani ma do niej pretensje za chęć ratowania córki, która okazała się być niepełnosprawna. Zdania rodziców poznanych w sieci w kwestii tego, czy warto było ratować ich dzieci, które utrzymanie przy życiu przypłaciły kalectwem są podzielone. Jedni woleliby, by ich dziecko umarło. Inni z kolei twierdzą, że ich życie z ciężko chorą pociechą stało się pełniejsze. Ale wśród poznanych przez autorkę wcześniaków nie brakuje też cudów. Przykładem szczęśliwego zakończenia wcześniaczej historii jest urodzona w 24. tygodniu ciąży Gabrysia, córka Agnieszki, która wyrosła na zdrową dziewczynkę.

Nocuń w napisanej przez siebie książce podejmuje też kwestię podejścia matek wcześniaków do macierzyństwa. Część z nich czuje się ograbiona z fizjologicznego porodu czy karmienia piersią. Inne starają się nie myśleć, że straciły część pięknych chwil, jakie dane były kobietom, które miały szczęście urodzić o czasie. Dla nich liczy się fakt, że ich dziecko żyje.

Książka Małgorzaty Nocuń nie zalicza się z pewnością do literatury fachowej.  Pomija wiele istotnych kwestii związanych z powikłaniami wcześniactwa, zabiegami, jakim poddawana jest tak mała istota oraz nastoletnim i dorosłym życiem wcześniaka. To raczej skupiająca się na towarzyszących przyjściu na świat wcześniaka emocjach relacja matki z pobytu w ośrodku zdrowia o najwyższym stopniu referencyjności, w którym przyszło walczyć o życie jej dziecku. Autorka zręcznym, reporterskim piórem nie tylko opisuje narodziny i pobyt w szpitalu swojego synka, lecz także przytacza rozmowy prowadzone z innymi matkami wcześniaków. Z rozmów tych wyłania się czytelnikowi wyostrzony obraz wcześniactwa.  Publikacja obala wciąż pokutujący w polskim społeczeństwie mit przedwcześnie narodzonego dziecka jako wyłącznie noworodka o mniejszych gabarytach, który z czasem urośnie.  Nocuń w niniejszej publikacji wykazuje diametralną różnicę pomiędzy sprawowaniem opieki nad wcześniakiem a macierzyństwem kobiety, której ciąża i poród zakończyły się szczęśliwie.  Po narodzinach wcześniaka rodzicom towarzyszy ciągły strach o jego los. O to, co będzie za godzinę, jutro, za miesiąc, za rok, za dziesięć lat.  Niedojrzałość organizmu noworodka generuje po wielokroć wyższe prawdopodobieństwo jego śmierci. Opuszczenie przez dziecko Oddziału intensywnej Terapii Noworodka nie oznacza końca wcześniaczego epizodu. Mały człowiek wcześniakiem pozostaje często już do końca życia. O szybszych narodzinach nie pozwolą zapomnieć będące ich wynikiem komplikacje zdrowotne. Retinopatia wcześniacza może skazać wcześniaka na życie w ciemnościach do końca życia. Dziecko z mózgowym porażeniem dziecięcym, któremu towarzyszy epilepsja, niedowład czterokończynowy oraz niepełnosprawność intelektualna zdane będzie na pomoc osoby drugiej już do końca swojego życia. Nigdy nie wybiegnie z dziećmi na podwórko, nie rozpocznie nauki w ogólnodostępnej szkole, nie podejmie pracy i nie założy rodziny. Opieka nad nim wymusi na jednym rodziców rezygnację z kariery zawodowej, co zapewne wpłynie niekorzystnie na standard życia rodziny. Nakłady finansowe przeznaczone na jego leczenie i rehabilitację nigdy się nie zwrócą. Prawdą jest, że opiekunów tak obciążonych dzieci ominie wściekłość związana z otrzymaniem przez nie gorszej oceny w szkole, papierosami popalanymi ukradkiem za podwórkowym śmietnikiem czy zbyt późnym powrotem z imprezy. Prawdą jest również, że ominie ich szczęście związane z procesem dorastania syna lub córki: ukończeniem szkoły, zawarciem związku partnerskiego, wreszcie pojawieniem się wnuków. W takich przypadkach rodzice wielokrotnie zadają sobie pytanie o przyszłość swoich pociech. Co będzie z ich niesamodzielnymi dziećmi, gdy ich pewnego dnia zabraknie? Wielu rodziców, głównie ojców, nie jest w stanie podołać opiece nad chorym dzieckiem. Po rozpadzie związku rodzic, najczęściej matka, zostaje z dzieckiem sam. Musi ubierać, rozbierać, przewijać, karmić i rehabilitować, będąc zdanym tylko na siebie. Świadczenia, jakie otrzymuje opiekun dziecka niepełnosprawnego nie są w stanie pokryć kosztów leczenia. W obliczu poważnych schorzeń, które niejednokrotnie nie tylko zamieniają życie dziecka w uporczywą terapię, lecz także odciskają swe piętno na życiu rodzinnym osoba opiekująca się wcześniakiem zastanawia się, czy warto było ratować życie dziecka. Czy życie dzielone pomiędzy dom, szpitale, gabinety lekarskie i sale rehabilitacyjne można jeszcze nazwać życiem?

Książka zatytułowana „Wczesne życie” nie tylko uświadamia czytelnika o możliwych tragicznych konsekwencjach wcześniactwa.  Daje również nadzieję, iż wcześniaki, nawet te najmniejsze, będące u początku swojego życia dziećmi nierokującymi, mają szansę na normalne, szczęśliwe życie. Jak Bartuś, Julek czy Gabrysia – bohaterowie niniejszej publikacji.

Wspomnienia dziennikarki, choć liczą zaledwie około 220 stron, są niewątpliwie lekturą trudną emocjonalnie. Przewracając kolejne karty książki, czytelnik współodczuwa emocje jej bohaterek: Małgorzaty, Kingi czy Anety, uświadamiając sobie, że na ich miejscu mógł znaleźć się każdy. Planowana ciąża, podczas której wyniki większości badań były prawidłowe, nie oznacza szczęśliwego porodu i posiadania zdrowego dziecka. O tym, czy przedwcześnie urodzony mały człowiek będzie mógł żyć normalnie nie decyduje etap ciąży, na którym pojawił się na świecie, waga urodzeniowa czy uzyskana punktacja w skali Apgar.  To łut szczęścia. Wcześniactwo i jego powikłania nie są, wbrew pozorom, przypadkami jednostkowymi. To problem częstszy, niż mogłoby się wydawać.   W naszym kraju przedwcześnie rodzi się 10 % dzieci rocznie.  Każdego roku jednej dziesiątej kobiet towarzyszy paniczny lęk o nowonarodzoną pociechę, oraz złość na niewdzięczny los. Część z tych matek będzie musiała do końca swoich dni borykać się z licznymi schorzeniami swojej pociechy. Książka „Wczesne życie” skłoniła do refleksji także mnie.  Również jestem dzieckiem, które przed laty przyszło na świat wiele tygodni przed terminem. Nie ominęły mnie niestety wcześniacze powikłania. Czytając niniejszą książkę, rozmyślałam, jakiego rodzaju uczucia towarzyszyć mogły w tamtym czasie moim rodzicom. Uświadomiłam sobie także fakt, iż w ciągu ostatnich kilku dekad standardy opieki nad dzieckiem urodzonym przed terminem uległy diametralnej poprawie. Warunki, w jakich leczone są wcześniaki są w zasadzie nieporównywalne do tych, jakie panowały na przykład w latach 80. i 90. ubiegłego stulecia. Wówczas medycyna nie była w stanie uratować noworodka urodzonego w połowie ciąży, ważącego mniej niż pół przysłowiowej torebki cukru. Noworodki nie miały szansy skorzystania z najnowocześniejszej aparatury medycznej.  Nie miały też szans na będące w dzisiejszych czasach niemal standardową procedurą zabiegi ratujące ich życie i zdrowie, na przykład laserokoagulcję oczu, która ratuje dotknięte retinopatią dzieci przed całkowitą utratą wzroku. Procedury nie pozwalały odwiedzać dzieci na oddziałach, a tym samym kangurować ich i czytać im bajek, które to czynności praktykowane są obecnie i których pozytywny wpływ na rozwój szkrabów poparty jest badaniami naukowymi. Wśród wcześniaków liczących obecnie kilkadziesiąt lat więcej jest zapewne osób zmagających się z wymienionymi w książce przypadłościami, takimi jak mózgowe porażenie dziecięce, wady wzroku czy niepełnosprawność intelektualna.

Publikacja Małgorzaty Nocuń, choć nie jest profesjonalnym kompendium wiedzy na temat życia z wcześniakiem, jest książką niewątpliwie potrzebną, gdyż porusza kwestię, o której literatura fachowa milczy – mianowicie ukazuje emocje, jakie towarzyszą rodzicom, którym przyszło zmierzyć się z problemem wcześniactwa. Dowodzi, że przedwczesne narodziny dziecka i związane z nimi schorzenia nie są problemem wyłącznie malca. To problem całej rodziny, która wymaga wsparcia otoczenia, psychologów także psychiatrów. Powinni sięgnąć po nią przede wszystkim psychiatrzy, psychologowie, psychoterapeuci, a także lekarze, którym książka mogłaby pomóc w okazaniu empatii w stosunku do rodziców wcześniaków oraz sami rodzice wcześniaków, którym publikacja Nocuń uświadomi, że kwestia przedwczesnych narodzin dziecka, uczuć oraz pytań z nią związanych nie dotyczy wyłącznie ich, lecz także wielu innych rodzin.

Dodaj komentarz