Mamy matkę i ojca – zazwyczaj. Ale to mężczyzna przeważnie pełni dumną rolę opoki. To on ma odwagę i zdolność trzymać całą rodzinę w ryzach. Słowo „tata” zmienia swoje znaczenie na przestrzeni całego naszego życia. „Tata” awansuje praktycznie cały czas – od nauczyciela pierwszych słów, przez profesora jazdy na rowerze, na partnerze dialogu kończąc.
Zacznijmy od samego początku. Podejrzewam, a raczej mam nadzieję, że każdy z nas wie, skąd biorą się dzieci oraz że mężczyzna jest do tego niezbędny. Pomyślmy tylko, jesteśmy tym najlepszym plemnikiem – najlepszą z najlepszych częścią naszego taty! Później przez całą ciążę ojciec opiekował się nami pośrednio – poprzez opiekę sprawowaną nad naszą matką. Pewnie nie każdy, ale wiele mężczyzn czyta wtedy dużo książek o rodzicielstwie, a jeszcze większa ich część zastanawia się, a raczej boi się o to, czy będzie dobrym ojcem.
Następnie poród. Pierwszy moment spotkania dziecko – tata. Nerwy, nerwy, nerwy i jeszcze raz łzy szczęścia. Chyba każdy ojciec pamięta chwilę, w której pierwszy raz wziął swoje nowonarodzone dziecko na ręce… To poczucie odpowiedzialności za małą istotę może przytłaczać! A jednak mężczyzna bierze to na swoje barki, nie wiedząc pewnie, jak wielkie ma to znaczenie. Wziąć odpowiedzialność za kogoś. To nie trwa kilka lat, przez jakiś krótki okres. To trwa całe życie!
„Tata” to często pierwsze słowo dziecka. Pytanie do Ojców – czy pamiętacie pierwsze „tato” w swoim życiu? Pewnie tak, tak samo jak i pierwszy uśmiech, często pierwsze kroki dziecka prowadzonego przecież w Waszych rękach… To właśnie WY wprowadzacie nas w świat świadomych ludzi.
Po pierwszych krokach przychodzi czas na pierwsze wspólne wyprawy, najczęściej do piaskownicy, czy na plac zabaw. Budowanie zamków! Lepienie dinozaurów! Usilne prośby, by dziecko nie jadło piasku! Chwile spędzone razem, budowanie więzi… No, i pierwsze zdarte kolana – w końcu ktoś musi dziecko nauczyć jeździć na rowerze!
A potem pierwszy dzień w szkole. U mnie było tak: nie wiem, kto był bardziej zdenerwowany – ja, czy mój tata. Pierwsze lata szkolne, pierwsze bunty. Wszystko to wpisane jest w ojcostwo. No i, u mnie, czas gimnazjum… Czas, kiedy „tama zaczęła pękać” – czyli kiedy schizofrenia zaczęła siać nasiona. Byłam okropna dla rodziców, myślę, że być może szczególnie dla Taty. Wtedy wszyscy myśleli pewnie, że po prostu jestem okropna, a to (nie chcąc się usprawiedliwiać), zwyczajnie choroba zapuszczała swoje złowrogie sidła. No, ale niemniej – udało mi się skończyć gimnazjum z najlepszą średnią w szkole – duma, z która Tata patrzył na moje świadectwo szkolne była ogromna, szczególnie, kiedy później okazało się, że dostałam się do najlepszego liceum ogólnokształcącego w województwie wielkopolskim.
I ten moment, kiedy moja „tama” pękła na dobre. To chyba Tata dał mi największe poczucie bezpieczeństwa, kiedy dostałam skierowanie do szpitala. Mama walczyła jawnie, Tata – w sobie. Jego dziełem było znalezienie mi najlepszego psychologa w Poznaniu, później psychiatry. W szpitalu nie odwiedzał mnie często. Rozumiem to, zapewne nie mógł znieść widoku mnie odklejonej od rzeczywistości, dosłownie naćpanej lekami. Kiedy wyszłam z psychiatryka, kupił mi lustrzankę – najlepszy prezent jaki dostałam.
Jak to wygląda dziś, kiedy jestem dorosła? Czy mój Tata nadal jest moim bohaterem? Jest. I najlepszym towarzyszem dialogu – jakiegokolwiek. Jest Opiekunem, Powiernikiem, czasem – cóż – Bankomatem, Przyjacielem, Ochroniarzem… Jest moim Tatą. I mam szczerą nadzieję, że większość z nas ma szczęście posiadać Ojca. Nie jakiegoś specjalnie idealnego, zupełnie niedoskonałego. Ale swojego.
Tato, dziękuję.
Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018 – 2030.