Koniec roku szkolnego jest przeważnie pretekstem do refleksji nad tym, czego się dokonało. Nad tym co się udało, co wymaga jeszcze pracy, a co zupełnie nie poszło nam tak jak tego oczekiwaliśmy.
Bilans sukcesów i niepowodzeń – do tego sprowadza się przeważnie podsumowanie roku szkolnego. A gdyby spojrzeć na szkołę w trochę inny sposób, nie w kategoriach czarno-białego świata, nie w kontekście zysków i strat, nie w ramach kontry pomyślności do porażki, lecz przez pryzmat przeciętności życia?
Czy to nie do niego ma nas szkoła przygotować? Czyż szkoła nie jest po prostu wstępem do dorosłości lub mówiąc jeszcze dobitniej – jednym z etapów życia? Etapem w życiu, który nie zawsze jest kolorowy, nie zawsze obfitujący w pochwały, ale zawsze jest dla tych młodych ludzi lekcją. Lekcją tego jak funkcjonować w grupie, czy jak rozwiązywać konflikty.
Sprawdzianem, który mamy zdać być może nie na celujący, ale po prostu najlepiej jak potrafimy. Kiedy się potkniemy, musimy wstać i iść dalej, nauczyć się czegoś, ale nie po to by pochwalić się oceną, zaimponować koledze z ławki czy rodzicom, tylko po prostu dla siebie – zwyczajnie zszacunku do tego by dwa razy nie popełnić tego samego błędu, nie wstydzić się, nie tłumaczyć, lecz po prostu dojrzeć.
W szkole nie wszystkim się podoba – jak to w życiu. Jednak, jeżeli zwyczajnie przejdziemy przez trudności, jakie pojawią się na naszej drodze wyjdziemy mocniejsi. Nawet jeśli teraz czegoś nie rozumiemy, to jestem pewna, że właśnie dzięki doświadczeniu przeciętności, dobrych i złych chwil z jakich składa się edukacja zdamy egzamin z życia i to nie średnio, ale celująco,na szóstkę!