14 lutego znów obchodzimy Walentynki, święto zakochanych. W tym roku zapewne będzie ono nieco inne niż zdążyliśmy przywyknąć, bo przebiegające w cieniu pandemii. Trwające już długi czas zmagania z koronawirusem pokazały nam, jak łatwo stracić z oczu to, co najważniejsze.
Była to z pewnością lekcja pokory wobec świata i siebie nawzajem. Pandemia wyostrzyła relacje międzyludzkie, przebywaliśmy w czterech ścianach więcej niż kiedykolwiek. Byliśmy jako społeczeństwo niemalże „skazani” na nieprzerwane towarzystwo rodziny czy bliskich.
Miłość to nietypowa relacja, nieopisywalna, która ujęta w słowa spłaszcza się i traci swoją pierwotną siłę. Ale miłość to nie tylko zakochane pary, to po prostu zależności wypływające ze związku człowieka z człowiekiem.
Miłość to niedające się zamknąć w języku emocje, bardzo złożone i niejednoznaczne. Kiedy na kimś zależy, prosto zamienić moc miłości w coś zupełnie przeciwnego.
Tylko właśnie, czy negatywne i pozytywne emocje to nie są po prostu dwie strony tego samego medalu? Czy siła miłości nie jest w stanie wywołać również pejoratywnych wrażeń?
Wiadome jest, że emocje nie biorą się znikąd, że najczęściej stymuluje, wywołuje je drugi człowiek. Stąd można by – sugerując się tym stwierdzeniem – automatycznie powiązać emocje z antropologią.
Za emocjami stoi potencjał społeczny, rodzinny, kulturowy. Bo najlepszą przestrzenią, w której miłość może się rozwijać jest po prostu drugi człowiek.
Człowiek, który myśli podobnie i nie pozwoli wspomnianym emocjom się wypalić ani wyładować w niewłaściwą stronę.
Za miłością czają się jej przeciwieństwa i myślę, że wyłącznie miłość dobrze ulokowana ma szansę pozostać „jedynie” lub „aż” miłością.
Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018 – 2030.