Lubię wzniosłą atmosferę. Nie zawsze musi być ona związana z religią, bo nie każdy jest przecież osobą wierzącą, jednak gdy poszukuje się głębokich emocji, odnoszących się zarazem do sfery sacrum i profanum najprościej taką przestrzeń odnaleźć w progach świątyni.
Gdy potrzebuje skupienia lub jest mi zwyczajnie trudno wiem, że stanę tam na granicy między tym, co najbardziej ludzkie, a tym, co zwyczajnie boskie.
Relacja Bóg-człowiek, człowiek-Bóg zawsze była dla mnie mówiąc w języku sakralnym tajemnicą. Tłumacząc to po ludzku należałoby raczej powiedzieć: zagadką.
Aż do dzisiaj myślałam, że jest ona niemożliwa do rozwiązania.
Chcąc stanąć znów na granicy światów odwiedziłam kościół przy placu Bernardyńskim w Poznaniu. Dla tych, którzy nie wiedzą – znajduje się tam największa szopka bożonarodzeniowa w Europie.
Można ją oglądać jeszcze do 2 lutego. Prosto zatem wysnuć wniosek, że musiałam wykorzystać okazję, a moje oczekiwania były ogromne. Przekraczając próg kościoła powitały mnie strome schody – samo ich pokonanie stało się wyzwaniem. Jednak było warto.
Kiedy weszłam do środka pobrzmiewała właśnie świąteczna kolęda. Nie wiem czy to za sprawą muzyki i nastroju czy raczej z racji widoku tego monumentalnego, misternego żłóbka, poczułam, jakbym cofnęła się o dwa tysiące lat wstecz.
Lektura pisma świętego nabrała kształtów, formy i ekspresji, a ja utknęłam gdzieś w biblijnej rzeczywistości. Czasem nachodzą mnie wątpliwości co do wiary, ale takie momenty jak te przywołują sentyment do religii i sprawiają, że to, co boskie staje się ludzkie, a niebo jest coraz bliżej człowieka, dosłownie powstając spod jego rąk.