Język to potężny instrument. Za jego pośrednictwem można wiele wyrazić i sprecyzować. Nakreślić kontury tego, co nieokreślone, nazwać nienazwane, wyprostować wszystkie znaki zapytania i nadać cel drogom donikąd, sprawiając, że gdzieś jednak prowadzą.
Z drugiej strony łatwo można też te wszystkie niewiadome zaszufladkować, kiedy układamy je alfabetycznie w małych przegródkach. Stając się nazwane, zawsze już będą nosić jakieś imię. A będzie pierwszą literą, a Z ostatnią.
Podobnie jest z terminologią. Przeważnie niesie ona jakieś skojarzenia, z jednej strony systematyzując, a z drugiej obarczając znaczeniem.
Mając na uwadze potencjał języka chciałabym rozważyć jego oddziaływanie w kontekście terminologii związanej z kategorią niepełnosprawności.
Niepełnosprawność to według definicji przyjętej przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) w 1980 r.:
„ograniczenie lub brak zdolności do wykonywania czynności w sposób lub w zakresie uważanym za normalny dla człowieka, wynikające z uszkodzenia i upośledzenia funkcji organizmu”.
Już sama definicja sugeruje koncentrację na pewnym deficycie, jakimś braku. Słowa takie jak „upośledzenie” czy „ograniczenie” zastępuje się obecnie sformułowaniem „osoba z niepełnosprawnością”. Myślę, że dzieje się tak ze względu na większą poprawność polityczną i „delikatność” tego określenia. Występuje tutaj przesunięcie punktu ciążenia ze wspomnianego „braku” na dodatkową cechę pełnowartościowego człowieka.
Terminy takie jak „uszkodzenie”; „upośledzenie” czy „nienormalność” chociaż oficjalnie odeszły już do lamusa, nadal pojawiają się, ale już rzadziej w ustach niektórych ludzi.
Wynika to często z niewiedzy, czasami jednak bywa celowe i ma za zadanie umniejszenie wartości danej osoby.
Tak, jak pisałam na wstępie język to potężny instrument. Często wskazuje on na stosunek człowieka do człowieka. Należy dbać nie tylko o to, by był precyzyjny, ale również zważał na godność i podmiotowość każdego z nas.
Obecnie można zauważyć tendencję do wypierania nieprawidłowych i przestarzałych zwrotów takich jak wiekowy już „inwalida” czy godzący w dobre imię i stygmatyzujący „kaleka”.
Rezygnacja z tych sformułowań jest współcześnie silnym i bardzo prawidłowym trendem, ponieważ to, co raz umieścimy w języku przeważnie na długo tam pozostanie, a osoby z niepełnosprawnością często są dla nas wzorem jak aktywnie i godnie żyć pomimo trudności. Warto okazać im szacunek, chociażby rezygnując z tych archaicznych i niewłaściwych słów.
Słowo rozpowszechnione ma dużą siłę rażenia, jednak myślę, że te pozytywne mają jeszcze większy potencjał, który należy wykorzystać. W ogromnym wymiarze się to już na szczęście udaje.