W szkole było jak było. Pachniało bulionem warzywnym i rozgotowanym makaronem. Każdy dzieciak wiedział, że musi tam się znaleźć, mimo to, każdy by uciekł, gdyby tylko mógł…
Chociaż latem długo było jasno, a słońce wpadało przez strzeliste okna, w środku dawało się wyczuć ściemę i nie było wcale przyjemnie. Wszystko na pozór, wszystko na pokaz.
Ciemne były umysły kolesi, którzy chcąc ściągnąć na siebie uwagę innych, ciągnęli za włosy koleżanki. Nie bardziej oświecone były mózgi dziewczynek, które oddawały chłopcom, kopiąc ich po kostkach. Myślały, chyba że to taki rodzaj zalotów. Kto zrozumie 12-latki.
Być jedynym niepełnosprawnym dzieckiem w takiej szkole musiało mocno boleć. Tym bardziej, że chłopiec miał w pełni zdrowego brata. Trudno mu było przyznać się przed samym sobą, jak bardzo mu zazdrościł tego, co „normalne”. Po prostu – pełni zdrowia, pełni sił.
Z drugiej strony jego sytuacja nie była tragiczna – mógł chodzić, tylko lekko powłóczył nogami… Można zatem było mówić o szczęściu w nieszczęściu, a nawet o cudzie.
Tylko że ten cud, zapewne z powodu swojej odmienności, był nękany w szkole przez innych kolegów. Wiem, teraz z pewnością wielu z Was pomyśli sobie, że każdy nastolatek był kiedyś atakowany z jakiegoś powodu. To prawda.
Uwierzcie mi jednak na słowo: kiedy ktoś cierpi z powodu bycia innym i oczekuje wsparcia, a jedyne, co dostaje to kuksańce, poszturchiwania czy wyzwiska, jest to uczucie, które powoduje mdłości.
***
Ktoś ze strachu przed pobiciem schował się w toalecie, kto inny przewrócił się, bo będąc „przedmiotem” niewinnej zabawy został popchnięty na jakąś grupkę przyglądających się całej sytuacji dziewczyn.
Kryjówka w toalecie nie była chyba najlepszym pomysłem – to właśnie tam szkolni chuligani palili pierwsze fajki i można było chcąc nie chcąc przejść przez tak zwany „chrzest”.
Jakiś starszak pakował wtedy do muszli klozetowej głowę tego młodszego i puszczało się wodę, która – jeśli dzieciak miał szczęście – spływała po samych włosach, nie po twarzy.
Nastolatek wiedział, że jutro pewnie się powtórzy i popłakał się z bezsilności. Nadano mu ksywkę „beksa”, chociaż chłopak uparcie twierdził, że to woda z toalety i wmawiał sobie i wszystkim wokół, iż tak dzielnie przeszedł „chrzest” bojowy.
To nie jest śmieszne. Nie jest śmieszne, kiedy ktoś tłucze kogoś, po to, żeby zobaczyć, jak mu cieknie krew. Nie jest śmieszne, kiedy szkolne chłystki znęcają się nad słabszymi. Nie jest śmieszne, kiedy padają wyzwiska, bo różnisz się od kogoś, czymś, co on dostał w prezencie od losu. Nic nie jest śmieszne. Dlaczego więc tak zanosisz się śmiechem? Teraz ty mnie posłuchaj.
Kiedyś dorośniesz, być może założysz rodzinę i będziesz miał swoje dzieci.
A kiedy twoje dzieci zaczną już chodzić do szkoły przypomnisz sobie ten czas, czas gimnazjum, być może okres liceum i będzie Ci wtedy zwyczajnie wstyd. Tak prosto, po ludzku – wstyd.
A ty, który jesteś nękany tylko i wyłącznie z powodu swojej wrażliwości, wiedz, że nie jesteś inny, a już na pewno nie jesteś w tym sam.
I nie jesteś gorszy. Musisz poprosić o pomoc, zacząć mówić. Czy Ci, którzy się nad Tobą znęcają myślą o twoim dobru? Nie chroń ich. Poproś o pomoc!
Pomyśl sobie, że musisz to przejść, ale nie zrobisz tego w pojedynkę. Tutaj trzeba pomocy specjalisty, psychologa, rodziców…
Kiedy miną już miesiące, lata, dekady, wtedy zrozumiesz, że to było jedyne wyjście.
I już będzie dobrze, bo zdasz sobie sprawę, że dawno temu przetrwałeś swoje małe, własne trzęsienie ziemi. I innego nie będzie. Nie dlatego, że świat jest kolorowy, ale dlatego, że wiesz już, jak sobie radzić.
Wiesz, że nie wolno milczeć. Trzeba prosić o pomoc i wsparcie specjalistów. Milczenie nie przerwie się samo. To ty musisz je przerwać i powiedzieć głośno „nie”, nauczyć się pomagać sobie samemu i potrafić zwracać się o niezbędne wsparcie, kiedy tylko wymaga tego sytuacja. Nie milcz, proś o pomoc!